Czy, Waszym zdaniem, temu artykułowi bliżej do prawdy czy do dziaderskiego narzekania?
Do artykułu mógłbym dodać, że podczas kiedy polskie Anetki chuchają na dzieci i wnuczków, żeby nie zmarzły, w Skandynawii dzieciaki grają w piłkę przy kilku stopniach w krótkich spodenkach. A starzy nie mają problemu, żeby na północ od Sztokholmu, w zimie, wybrać rower zamiast SUV-a.
Ten artykuł wydał mi się taką wydmuszką, laniem wody bez głębszej treści, chodzi mi jednak o samą ideę. Wychowuję dziecko i sam nie chcę, żeby było fajtłapą, a u nas nie uczy się, jak wychowywać dzieci. Są poradniki, ale nie wiadomo, co wybrać, pomijając, że trzeba mieć czas na ich studiowanie.
Dzieci uczą się masy rzeczy samemu, zwłaszcza kiedy zostaną postawione przed pewnymi koniecznościami. Wiem to po sobie i ty też pewnie wiesz to po sobie. Idea, że to my możemy nauczyć je absolutnie wszystkiego jest tak absurdalna jak idea, że możemy przeżyć życie za nie, bo tak strasznie się o nie martwimy. Jeśli wymyślone dzieci z tego wymyślonego tekstu na coś cierpią, to na zdecydowany nadmiar nadzoru ze strony dorosłych. To, że ten nadzór uprawia się z miłości, nie zmienia istoty rzeczy.
Dzieci w rozwoju potrzebują naszego bezwarunkowego wsparcia i miłości, poczucia że są akceptowane w swoich wyborach i swojej autonomii. Nie oznacza to wyręczania ich we wszystkim, ale tworzenie takiego środowiska ich wychowania, w którym będą mogły same podążać za własną naturalną ciekawością i uczyć się na swoich błędach (ale w poczuciu, że kiedy popełnią błąd i przyznają się dorosłemu, ten ich nie wyśmieje ani nie skrzyczy w duchu “a nie mówiłem”).
Brzmi rozsądnie.